Zeno Cosini Italo Svevo to książka ambitna, choć niepozbawiona, jak
sądzę, błędów i niejasności. Swą tematyką ubiegająca o rok młodszą Czarodziejską górę Tomasza Manna. Mówi o
chorobie.
Zeno
Cosini jest hipochondrykiem, chorym z urojenia. Cierpi z powodu jakichś
absurdalnych bólów w biodrze, wiele mówi o chorobach i starości. Na starość
postanawia poddać się terapii psychoanalitycznej. Lekarz namawia go, by
spisywał swe wspomnienia, by opisał swoją historię, co pozwoli tak jemu samemu,
jak i lekarzowi przeanalizować jego problemy i zdiagnozować chorobę. Diagnoza
zresztą rozbawi Zeno, okaże się bowiem, że lekarz, doktor S., posądza go
klasyczny kompleks Edypa. Zeno będzie kpił z niego: myślę,
że jest on jedynym człowiekiem na świecie, który dowiadując się, że chciałem
iść do łóżka z dwiema ślicznymi kobietami, zadawał sobie pytanie: zobaczmy,
dlaczego on chce iść z nimi do łóżka. W końcu Zeno przerywa terapię. Potem
jednak dosyła doktorowi ostatnie notatki, te bardzo dla niego niepochlebne, by
niejako wyrównać z nim rachunki. Lekarz mści się i postanawia… opublikować
zapiski swojego pacjenta, który nie zdaje sobie sprawy, jego zdaniem, ile niespodzianek sprawiłby mu komentarz
tych wszystkich prawd i kłamstw, które tutaj powypisywał. Czytelnik
dowiaduje się tego z pierwszego rozdziału książki zatytułowanego Przedmowa i dosyć długo odnosi wrażenie,
że jest to tylko wybieg, który ma w oryginalny sposób wyjaśnić powstanie
biografii Cosiniego jak i wytłumaczyć się, dlaczego zastosowano w niej niejako
metodę psychoanalizy. Dopiero ostatni rozdział, zatytułowany Psychoanaliza, wyjaśnia całą
skomplikowaną motywację autorską dla takiej kompozycji książki. I jest to bez
wątpienia ciekawa motywacja. Zeno bowiem dyskredytuje w pewien sposób
psychoanalizę. Pisze:
Biegnąc za owymi wspomnieniami, w końcu dogoniłem je. Teraz wiem, że je
po prostu wymyśliłem. Lecz wymyślać znaczy tworzyć, a nie kłamać. Były one
tworami wyobraźni, podobnie jak majaki w gorączce, które chodzą po pokoju,
żebyście je mogli obejrzeć ze wszystkich stron, i potem także dotykają was.
Miały zwartość, barwę, agresywność rzeczy żywych. Siłą pragnienia rzucałem
obrazy, istniejące tylko w moim mózgu, w przestrzeń, na którą patrzyłem, w
której wyczuwałem powietrze, światło, a także ostre kanty, bo tych nie brakło
nigdy w żadnej przestrzeni, w jakiej się poruszałem.
Zeno
wydaje się twierdzić, że żyjemy pośród złudzeń. Jeżeli terapia mu coś
uzmysłowiła, to tylko to, że nie może dotrzeć do podświadomej głębi swojej
osobowości, która niejako ma go tworzyć, ale że jest skazany na bytowanie
uzależnione od zbyt wielu czynników, by wymienić tylko emocjonalność, mocne
przeświadczenia czy usilne postanowienia. Terapia próbuje tworzyć system z
rzeczy, których uporządkować się nie da i to tylko na podstawie wspomnień,
które na dobrą sprawę są raczej owocem teraźniejszości niż przeszłości.
Szło po prostu o głupie złudzenie, o sztuczkę, która mogła wzruszyć
najwyżej starą histeryczkę, jakże mógłbym znosić towarzystwo tego śmiesznego
człowieka o oczach, które chciały być przenikliwe, tego zarozumialca, który
zgrupował wszystkie zjawiska na tym świecie wokół swojej wielkiej, nowej
teorii?
Zeno zaczyna
rozumieć, że teoria, która ma go uleczyć, jest w gruncie rzeczy czymś, co tę
chorobę podtrzymuje, mówiąc o zjawiskach, które w jakiś sposób go dręczą, jak o
chorobie. Zeno zaczyna postrzegać swoje życie jako wielką księgę złudzeń, z
której nie da się wydestylować prawdy o człowieku, nie da się uchwycić jego
prawdziwego oblicza. Ba, możliwe jest nawet, że prawda o nim będzie miała dwa
skrajnie wykluczające się wyjaśnienia. Jak sprawa jego miłości do Ady i
domniemanej nienawiści do jej męża Guida, za przyjaciela którego uchodził. Zeno
zrozumiał też coś innego. Coś, co trapiło go przez całe życie. Wyjaśnił problem
swojej choroby, czy raczej wyjaśnił problem choroby jako takiej, co pozwoliło
mu się poczuć uleczonym. Nie musiał więc korzystać już z pomocy psychoterapeuty
i dlatego też go porzucił. W tym samym czasie dowiaduje się, że może być chory
naprawdę, na cukrzycę i pisze:
Odkryłem w jej [choroby] stadiach coś w rodzaju programu życia (nie
śmierci!). Żegnajcie postanowienia: nareszcie uwolniłem się od nich. Wszystko
miało iść swoimi drogami, bez żadnego udziału z mojej strony.
W tym ujęciu choroba to
bezwolność, choroba jest jak idee fixe,
która opanowuje życie człowieka. Wystarczy tylko odpowiednie nastawienie,
zmiana punktu widzenia i wszystko idzie w zapomnienie.
Palenie nie szkodziło
mi, i gdy naprawdę będę przekonany, że jest dal mnie nieszkodliwe, rzeczywiście
będzie takie.
Zeno jest
chorym z uronienia. Takich chorób nie
powinno się leczyć, ale wyperswadowywać. Ale najważniejsze jest to, że zaczyna
postrzegać chorobę jako coś, co przypomina życie, jakby choroba była
niewłaściwym życiem, czymś, co tylko symuluje je. Choroba jest symulacją,
oszustwem, na które człowiek daje się nabrać , bo wydaje mu się, że wszystko
powinno być zdrowe, jasne, zrozumiałe, możliwe do wyjaśnienia – słowem powinno
wpisywać się w jakąś teorię. A tym czasem życie zaskakuje. Zeno zdradza żonę,
jest bliski zamordowania Guida, przegapia wszystkie okazje uratowania go przed
katastrofą bankructwa, a w końcu nie przychodzi na jego pogrzeb. Dowiaduje się
od jego żony, że w gruncie rzeczy był największym wrogiem jej męża, że go
nienawidził. A przecież Zeno nie ma sobie niczego do wyrzucenia. Był jego
przyjacielem. Jako jedyny go wspierał i usiłował pomóc, również poświęcając swój
majątek, nawet wówczas, gdy cała rodzina się odwróciła od Guida. Na pogrzebie
nie był, owszem, ale tylko dlatego, że przeprowadzał transakcje, które
pozwoliły zmniejszyć straty Guida (te, które pchnęły go do samobójstwa) o trzy
czwarte. W każdej sytuacji, mówi to zresztą otwartym tekstem, Zeno widzi w
sobie dobrego człowieka. I jest nim rzeczywiście, nawet jeżeli motywacja, jaką
przedstawia Ada, żona Guida i pierwsza miłość Cosiniego, oraz jego terapeuta,
wydaje się być równie prawdziwa. Ba, tym bardziej jest ona prawdziwa. Dlaczego?
Za sprawą choroby. I tutaj Svevo stosuje naprawdę ciekawy chwyt. Choroba, jak
mówi, przebiega zgodnie z programem życia, choroba naśladuje życie. I na tym
polega choroba, że jest nią właśnie wszystko to, co naśladuje prawdziwe życie.
Życie, które polega na umiejętności zaakceptowania życia i śmierci. Zeno
przecież przejmuje się starością, ciągle uważając się za chorego. Naprawdę
kochając żonę, perfidnie ją zdradza, przez dwa lata prowadząc podwójne życie.
To są objawy chorobowe, które, mimo wszystko, zaprowadzą go do zdrowia, jeśli
tylko spostrzeże się w odpowiednim momencie, jeśli zrozumie, czym jest życie. A
zrozumie to dosyć szybko. Gdy Guido złamany niepowodzeniami w interesach oraz w
miłości (problemy z żoną i kochanką), powie, że życie jest niesprawiedliwe i
ciężkie, Zeno odpowie: Życie nie jest ani
złe, ani dobre, ale jest oryginalne! W innym miejscu Svevo pisze:
Cierpienie i miłość,
słowem życie, nie może być przecież uważane za chorobę, tylko dlatego, że boli.
Cierpienie
jest elementem życia, elementem nieredukowalnym, nie pomoże żadna terapia,
zdrowie nie polega na braku bólu, zdrowie polega na akceptacji życia takim,
jakie jest. Choroba jest usilną próbą kontrolowania życia, a właściwie choroba
to bezwolne uleganiem teoriom i ideom, które próbują porządkować nieredukowalne
w swej złożoności i oryginalności życie. Bezwolność i chęć kontroli wydają się
być pojęciami przeciwstawnymi, ale są nimi tylko pozornie. Gdy Zeno to
zrozumie, będzie uleczony. Zresztą uleczy go coś bardzo konkretnego. Zeno jest
przecież bogaczem, w imieniu którego rutynowany handlarz, niejaki Olivi,
prowadzi interesy. Zeno nie pracuje, a jeśli już zgadza się prowadzić
księgowość w przedsiębiorstwie Guida, to nie pobiera za swoją pracę pensji. Ale
oto wybucha wojna, Zeno zostaje odcięty od rodziny, zostaje sam w Trieście i
postanawia poświęcić się handlowi. Skupuje i sprzedaje towary i w ten sposób
robi fortunę. Wyleczyła go, jak sam przyznaje, walka i wygrana, więc aktywność,
do której zmusiła go wojna. Jego choroba polegała i na tym udawaniu życia, na
udawaniu pracy, na udawaniu męskości, na symulowaniu. Handel jest w powieści
metaforą korzystania z okazji, gotowości do działania. Guido zresztą również
symulował i to dwukrotnie. Za każdym razem by wydobyć pieniądze od swojej żony.
Za pierwszym razem go odratowano, choć istniało podejrzenie, że nawet nie zażył
weronalu. Za drugim razem miał pecha. W Trieście doszło do ulewy stulecia,
wywołała ona powódź i uniemożliwiła ona szybko interwencję lekarską. Gdyby nie
ten zupełnie niespodziewany fakt ze strony przyrody Guido by żył. Skończyłoby
się na symulacji. Niestety przyroda nie zna się na żartach, istnieje naprawdę.
Ona dopisała ostatni akt do życia Guida i ona (tym razem w sztafażu wojennym)
dopisała ostatni akt do życia Zeno. Ta manifestacja jej siły pierwszego zabiła,
drugiego zaś uleczyła. Zeno pisze:
Jak mogłem zrozumieć moje życie, skoro nie znałem jego ostatniej fazy?
Może żyłem tyle lat jedynie po to, żeby się do niej przygotować?
Bardzo mądre
to słowa. Życiu potrzebna jest śmierć. Życiu potrzebna jest ostatnia faza. Żyje
się tak długo, żeby do niej doprowadzić.
Życie przypomina nieco chorobę, jego przebieg ma swoje przesilenia i
nagłe spadki gorączki, chwilowe polepszenia i pogorszenia. Tym się jednak różni
od innych chorób, że zawsze kończy się śmiercią. Nie podlega leczeniu.
Dlatego
terapia jest niepotrzebna, leczenie jest głupotą. Choroba odbiera wolę i każe
symulować życie. Chory jest chorym z urojenia. Psychoanaliza próbuje leczyć
poprzez analizę tych urojeń, urojeń, których początek widzi się we wczesnym
dzieciństwie i które zwykło nazywać się wspomnieniami. Leczenie z takich
urojeń, leczenie z takiej choroby jest jak leczenie z życia.
A jednak
ostatni słowa powieści mogą zaskakiwać. Ostatnie konkluzje wprowadzone są takim
oto zdaniem: Życie dzisiejsze jest
zarażone chorobą do korzeni.
Cosiniemu
chodzi o to, że człowiek odciął się od natury. Zwierzęta dokonują zmian, by
lepiej dopasować się do życia. Człowiek zastąpił dopasowanie się do życia przez
narzędzia, które nie przedłużają jego ciała, ale są mu obce. To właśnie nazywa
chorobą. Pasożytowanie na życiu. Symulowanie go. Należałoby stosować tylko
takie narzędzia, które składają się na nas samych, które są nam niejako
przyrodzone i do których stosowania zmusza nas konieczność przystosowania się
do życia. Tymczasem człowiek tworzy swój własny świat, świat techniki i
cywilizacji, który nie współgra z potrzebami i konstytucją życia, który tworzy
inny świat, symulując prawdziwy, świat sztuczny, który zostaje okrzyknięty za
ten prawdziwy. Tylko jak to, według Cosiniego, może być chorobą? Na dobrą
sprawę to tylko wydaje się nią być, nie będąc nią w istocie. Narzędzia są
etapem życia. Zeno nie zna jeszcze ostatniej fazy życia ludzkości, więc dlaczego
twierdzi, że to jest choroba? To życie, które przypomina chorobę, a nie
choroba, którą trzeba leczyć. Tak właśnie ma być. Trzeba i to zaakceptować.
Zresztą tak można interpretować ostatnie, dość enigmatyczne, zdanie powieści.
Nastąpi jakaś katastrofa (a więc przesilenie choroby-życia), które spowoduje kolosalny wybuch, którego nikt nawet nie
usłyszy, i ziemia, przywrócona do formy mgławicy, błądzić będzie we
wszechświecie, uwolniona od pasożytów i chorób. Ostatnia faza będzie więc
wyrazem zdrowia. Jednak w tej wizji będzie to Ziemia bez ludzi. Ale to tylko
wizja, twórczość, kolejne złudzenie. Ziemia potrzebuje ludzi. Ziemia to ludzie.
Gdyby nie ludzie, byłyby tylko mgławice bez chorób i bez historii. Chociaż i te
są tylko przedsionkiem historii, początkiem choroby, która przechodzi etapy i
stadia. Od roślin i zwierząt po człowieka. Życie jest procesem, który poprzez
różne stadia i procesy prowadzi do celu. Przypomina więc chorobę, której
przebieg, choćby nie wiadomo jak dramatyczny, nie udaremnia ostatecznego
ozdrowienia. Przede wszystkim zaś życie jest procesem naturalnym, a więc
podlegającym określonym prawom. Chorobą zaś jest wszystko, co przeczy
naturalności i co przybiera postać pozornie tożsamą z życiem, tzn. nazywa
przeszkody i określa cele, choć ostatecznie dojść do nich nie potrafi, symuluje
je tylko, a nie potrafi, bo życie, które wyznacza sobie cele inne niż określiła
je przyroda, są celami, które zweryfikuje śmierć. Tak pojmowane życie –
bezwolne (choćby nie wiadomo jak wielka świadomość i celowość za nią stała)
uleganie teoriom i ideom – jest śmiertelną chorobą. Uleczyć z niej może jedynie
akceptacja cierpienia, bólu i śmierci, których momenty pojawiania się są
zupełnie niespodziewane, a jednak konieczne i nieuniknione.
Zeno Cosini ma
bardzo ciekawy rys charakteru. Jest mitomanem, notorycznym kłamcą, błaznem i
gadułą, dla którego jedynym celem w zmyślaniu, kłamstwach, błazenadach i
gadulstwie, jest zabawić otaczających go ludzi. Uprzyjemnić im życie. Myśląc o
Zeno Cosinim, myślę o Colasie Breugnon. Radość i afirmacja. Na dobrą sprawę do
tego sprowadza się sztuka życia. Każdy dostaje to, czego chce. Kto pośród
kłamstw i cierpień życia, potrafi dostrzec powód do kolejnej radości, radość tę
dostaje. I to chyba można określić jako zdrowie. Dlatego tak potwornie
zdyskredytowanym już na zawsze pozostanie pojęcie szczęścia. Ono w świecie
choroby, która udaje życie, symuluje zdrowie.