Jest niezwykła scena w noweli Tomasz Manna „Śmierć w Wenecji”. Oto
Aschenbach pierwszy raz wsiada do gondoli.
„Osobliwa ta łódź, zachowana w niezmienionym kształcie z zamierzchłych czasów
i niesamowicie czarna, jak bywają tylko trumny – przypomina nieme i zbrodnicze
przygody wśród pluskającej nocy, przypomina bardziej jeszcze samą śmierć, mary,
posępny obrzęd i ostatnią, milczącą podróż. I czy kto zauważył, że siedzenie w
takiej barce, ten trumienno-czarny czarno wyściełany fotel, jest najmiększym,
najrozkoszniejszym, najbardziej usypiającym na świecie? Aschenbach zauważył to.
(…) Wioślarze kłócili się wciąż jeszcze, surowi, niezrozumiali, z groźnymi
gestami. Ale osobliwa cisa wodnego miasta zdawała się łagodnie przyjmować,
odcieleśniać ich słowa, rozpraszać je po falach. Było ciepło tu w porcie. Lekko
owiany tchnieniem sirocca, na podatnym żywiole zagłębiony w poduszkach, zamknął
podróżny oczy lubujące się równie niezwykłym, jak słodkim rozleniwieniem. „Jazda
będzie krótka – myślał – niechby trwała wiecznie!” W cichym kołysaniu czuł, że
uchodzi tłokowi, pomieszanym głosom.
„Niechby trwała wiecznie!” Kto z nas nie miał kiedyś chwili, gdy kładąc
się do łóżka, marzył, by zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić? Nie dlatego, że
pragnie śmierci, ale że znalazł chwilę błogostanu i zrodziła się w nim ochota,
by słodko i spokojnie ominąć „koralowe ostrowu burzanu”; ominąć pioruny i
burze, ludzką płytkość i głupotę, bezsens i daremność zawodowych zajęć; zło i
zawiść. Kto nie wyczekiwał tej jednej jedynej chwili błogostanu, aby powiedzieć
– jak Faust – „chwilo trwaj”? I faktycznie: mówił. W takich momentach, jeszcze
zanim ta chwila zacznie trwać, doznajemy dziwnej pewności, że śmierć nas nie
dotyczy, że przegapi nas i nami się nie zainteresuje. Może nawet właśnie to narkomani
czują na haju?
Aschenbach poczuł to w gondoli. Może właśnie dlatego, że tak bardzo
przypomina trumnę. Kołysanie i wygoda w połączeniu z tym absurdalnym
skojarzeniem robią swoje. Naprawdę świetna obserwacja. I mam na myśli autora. To
jest właśnie cudowne w literaturze. Czytamy o bohaterze, możemy poznać jego
myśli, przeżycia, ale w stronę odpowiednich refleksji, tych naprawdę ważnych i
istotnych, popycha nas sprawna ręka autora. To on przygotowuje nam objawienia.
Mniejsza z tym, kto jest gotów za nim podążyć, kto go nie przeoczy. Cudowne
jest to, że odnosimy wrażenie, że są to w istocie nasze przemyślenia,
suwerenne, że autor ich nam nie zaserwował. A jednak. Odrywamy na chwilę oczy
od książki, patrzymy w nieokreśloną dal i uśmiechamy się pod nosem. To jest
nasz błogostan. Chwilo trwaj!
I jakżeż bolesne będzie przebudzenie.
„Jak cicho, coraz ciszej stawało się dokoła! Nie było nic słychać prócz
plusku wiosła, prócz pustego uderzenia fali o dziób bark. (…) Aschenbach
spojrzał dokoła i z lekkim zdziwieniem zauważył, że laguna rozszerzyła się i
jazda brała kierunek na otwarte morze. Zdawało się przeto, że nie powinien
nazbyt spoczywać, lecz uważać trochę, by spełniono jego wolę. (…)
Jakżeż miękko mógł spoczywać, gdyby się nie obawiał!”
Jakżeż bolesne…